Kolejną ważną kwestią są bakterie, które cały czas dostarczamy w okolice swoich ust oraz do wnętrza jamy ustnej. To właśnie z ich winy w ustach mogą często pojawiać się różnego rodzaju infekcje lub nawet może dojść do zatrucia pokarmowego.
Jakie są jednak pozytywne cechy tego, że obgryzamy paznokcie? Nie ma ich zbyt wiele. Jedyna, jaka przychodzi do głowy to zawsze krótkie paznokcie bez potrzeby ich obcinania.
Okazuje się jednak, że obgryzanie paznokci to nie tylko oznaka zakłopotania czy zdenerwowania. Zdaniem naukowców może z tym wiązać się pewna cecha, którą „obgryzacze” prawdopodobnie posiadają. O czym konkretnie mowa?
Psychoterapeuci od wielu lat starają się sklasyfikować obgryzanie paznokci i wrzucić je do któregoś wora. Nie jest to jednak takie łatwe do zrealizowania. Pewne badania rzucają jednak nieco światła na całą sprawę.
W ich trakcie przestudiowano blisko 48 przypadków. Niemal połowa z nich przejawiała skłonności do natrętnych zachowań skupionych na własnym ciele (m.in. obgryzanie paznokci). Następnie uczestnicy badania wypełnili ankiety, których celem było ustalenie ich wzorca osobowościowego.
Okazało się, że obgryzacze paznokci to w ogromnej części perfekcjoniści. Obgryzanie paznokci to po prostu ich sposób na rozładowanie nagromadzonego stresu oraz emocji. Zwykle wiąże się to z porażką w życiu.
Dla nich wszystko musi być dopięte na ostatni guzik zgodnie z planem. Jeśli któraś część się nie uda, wiąże się to z silną reakcją emocjonalną. Trzeba to więc jakoś rozładować, a paznokcie bardzo często padają ofiarami podobnych zachowań.
Jeśli więc obgryzacie paznokcie, to zastanówcie się, czy nie jesteście przypadkiem perfekcjonistami i czy jesteście w stanie coś z tym zrobić.
Bioniczny system optyczny Gennaris wykorzystuje części smartfona i jest wspomagany mikroelektrodami umieszczanymi w mózgu. Technologia jest bardzo skomplikowana, więc potrzeba wiele lat na testy, które potwierdzą nie tylko jej skuteczność, ale również bezpieczeństwo dla pacjenta. Zanim biotyczne oko trafi więc do powszechnego użycia, mogą minąć lata. Bioniczne oko działa poprzez przeskakiwanie uszkodzonych nerwów wzrokowych pacjenta, aby umożliwić przekazywanie sygnałów z siatkówki i dostarczanie ich do centralnego komponentu widzenia w mózgu.
Pionierski system obejmuje specjalnie zaprojektowane nakrycie głowy, które składa się z kamery i nadajnika bezprzewodowego. Procesor przetwarza dane, będąc połączony ze specjalnymi, wszczepionymi płytkami, które generują impulsy elektroniczne i stymulują mózg za pomocą cienkich jak włos mikroelektrod.
- Nasze biotyczne oko ma na celu przywrócenie percepcji wzrokowej osobom, które utraciły wzrok, poprzez dostarczenie stymulacji elektrycznej do kory wzrokowej: obszaru mózgu, który odbiera, integruje i przetwarza informacje wizualne - wyjaśnia profesor Arthur Lowery z Wydziału Elektrycznego i Komputerowego Uniwersytetu Monash.
Łączenie implantów z mózgiem już od jakiegoś czasu nie jest jedynie sferą science - fictiom. Projekt australijskich naukowców jest jednym z wielu, który planuje połączyć mózg z maszyną. Jedną z najbardziej zaawansowanych inicjatyw tego typu jest Neuralink, startup Elona Muska, którego celem jest opracowanie interfejsu, który połączy mózg z komputerem.
Póki co bioniczne oko jest bardzo drogie, może kosztować nawet 80.000 dolarów.
Kulturysta Anton Kraft podnosi na siłowni hantle, które są cztery razy cięższe od niego. 55-latek może pochwalić się licznymi medalami – m.in. pasem World Heavyweight. Tytuł ten zrobił niemałe wrażenie na jego ostatniej partnerce – transseksualistce China Bell.
45-letnia Bell wyjawiła, że początkowo nie chciała umówić się z Antonem. Zmieniła zdanie, gdy zobaczyła go na siłowni – Kiedy podnosi ciężary jest taki seksowny. Oczarował mnie swoją pasją i teraz cieszę się, że dałam mu szansę. Okazał się wspaniałym mężczyzną – mówiła trzy lata temu China. Sama ma aż 190 cm wzrostu i wcześniej nigdy nie spotykała z mężczyznami, którzy mieli wzrost zbliżony do wzrostu Antona.
Kraft uważa się za jednego z najsilniejszych mężczyzn na Ziemi. W rozmowie z "Daily Mail" powiedział, że mieści się w pierwszej piątce siłaczy. Jego pasja ma swoje minusy. Już kilka lat temu lekarze ostrzegali go, że jeśli będzie prowadził tak intensywny tryb życia, może dostać ataku serca i umrzeć. 55-latek nie rezygnuje jednak ze sportu. Po udzieleniu wywiadu w 2015 roku, który przyniósł mu medialną sławę, Anton usunął się w cień. Zdjęcia, które publikuje na Facebooku pozwalają jednak sądzić, że nadal wyciska na siłowni.
My dzisiaj pozostaniemy przy temacie szczepień, jednak przejdziemy do jego nieco bardziej luźnego obszaru. Jeśli byliście szczepieni w dzieciństwie, to pewnie zauważyliście na jednym z waszych ramion, charakterystyczną bliznę. Ma ona nawet związek z kultowym tekstem: „tylko nie w szczepionkę”.
Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd ona się w ogóle bierze i jak powstaje? Dzisiaj postaramy się odpowiedzieć na to pytanie.
Tego typu blizny powstają nie po wszystkich rodzajach szczepień. Pojawiają się one na ramionach pacjentów tylko po szczepieniu przeciwko gruźlicy oraz ospie. Skąd jednak one się biorą i dlaczego tylko te dwie szczepionki wywołują podobną reakcję? Ponieważ podaje się je zaraz pod skórę pacjenta. To jednak nie jedyny powód.
Dodatkowo szczepionki te są bardzo silne, wywołują więc zwykle lekki stan zapalny w miejscu wprowadzenia. Blizna pojawia się do kilku tygodni po szczepieniu. Nie u wszystkich pacjentów wygląda ona tak samo. Jest to zależne od poziomu stanu zapalnego oraz od możliwości gojenia się skóry danego człowieka. Jeśli u kogoś cały proces przebiega sprawnie - blizna będzie mała. Jeśli ktoś ma problem z radzeniem sobie z ranami - jego blizna może być większa.
Nikt nie powinien się jednak obawiać. W przypadku tych dwóch szczepionek jest to zupełnie normalna reakcja.
"Chora nie ma zdolności widzenia, nic nie rozpoznaje, nic nie dostrzega, lecz od czasu do czasu ma przelotne, bolesne wrażenia widzenia" – notował kilka miesięcy później lekarz zajmujący się Martą. Mniej więcej od 1928 roku dziewczyna przestała przyjmować pokarm. Stan ten miał trwać ponad pół wieku. Marta została przykuta do łóżka. Pojawiły się u niej stygmaty, czyli nieustannie krwawiące rany. Zaczęli odwiedzać ją wierni, a naoczni świadkowie twierdzą, że potrafiła być w kilku miejscach jednocześnie. Miejscowi przychodzili do Marty pytać ją o radę. Świadkowie twierdzą, że Marta potrafiła nawet przewidzieć narodziny dziecka, a matkom mówiła jakiej płci będzie ich pociecha...
Doradzała tez rolnikom w sprawie klęsk żywiołowych. Do jej chatki, opok zwykłych ludzi przychodzili duchowni, biskupi, a także politycy. "Zdarzyło mi się przedstawić jej kilka spraw, których rozwiązanie było dla mnie kwestią sumienia. Marta wysłuchała słusznych argumentów i zaraz, prosto z mostu bez zastanowienia, przedstawiła mi opinię przeciwną" – napisał w biografii "Portret Marty Robin" Jean Guitton, opisując w jaki sposób przebiegały "konsultacje" u mistyczki. Wśród przyjaciół Marty największe wrażenie robił jej dar nieprzyjmowania pokarmu. Przez 50 lat Marta Robin żywiła się jedynie eucharystią. Marta Robin zmarła dopiero w 1981 roku. W chwili śmierci cierpiała na paraliż kończyn górnych i dolnych oraz zanik odruchu przełykania. Miała również wirusowe zapalenie mózgu.